Właśnie pojawił się pomysł by wprowadzić opłaty za wjazd do Krakowa samochodem. Pomysł totalnie chybiony w swych założeniach.
Przede wszystkim dlatego, że to własnie przyjezdni są tymi, którzy mają często uzasadniony powód, by po Krakowie poruszać się samochodem. To przecież oni, a nie 'tubylcy' czasem muszą coś załatwić w stolicy województwa, nieraz przejechać i ponad 100 km z różnych rejonów, niekoniecznie dobrze skomunikowanych z "metropolią" (cudzysłów użyty celowo), często mając duże ograniczenie czasowe, które przy sprawności działania PKP, PKSów, PPKSów i innych im podobnych przedsiębiorstw bywają nie do przeskoczenia.
A tubylcy? To ich ruch samochodowy jest pierwszy na liście ruchu niepotrzebnego. Poza kilkoma wybitnymi zadupiami na siłę administracyjnie włączonymi w granice byłego miasta królewskiego mają całkiem przyzwoity dostęp do MPK, które zwykle jeździ w tempie korków (choć czasem nawet nieco szybciej) czyli co najmniej z jednakową szybkością jak samochody, mogą korzystać z rowerów (poza wspomnianymi wyjątkami Kraków jest MAŁYM miastem), a nawet chodzić pieszo. Dlaczego więc to oni powinni mieć jeszcze fory w jeździe samochodami po ulicach Krakówka?
Uważam, że rozsądne wyjścia są dwa, przy czym za bardziej pożądane w obecnych warunkach uważam to drugie:
- równe opłaty dla wszystkich
- opłaty za wjazd do centrum tylko dla mieszkańców krakowskiego powiatu grodzkiego.
Przez "centrum" rozumiem co najmniej obszar zamknięty Alejami, Wisłą, Kotlarską, Powstania Warszawskiego, Lubomirskiego i Wita Stwosza.
Pieniądze pobierane za wjazd pojazdami spalinowymi i spalinowo-elektryczymi (hybrydy; ich ekologiczność jest mocno dyskusyjna bo łączą wady aut spalinowych i elektrycznych) do centrum powinny w 100% iść na rozwój Komunikacji Miejskiej i infrastruktury rowerowej.
Z opłat mogliby być zwolnieni wyłącznie posiadacze abonamentów parkingowych (powinny nieco podrożeć, szczególnie na drugi i kolejne samochody w rodzinie), służby mundurowe i pogotowie.
Plusy drugiego rozwiązania, poza tymi wprost wynikającymi z samego ograniczenia ruchu, to:
- ograniczenie najbardziej niepotrzebnych podróży samochodem
- zmuszenie ludzi do płacenia za własne lenistwo/wygodnictwo, którym niewątpliwie jest jazda autem z Ruczaju albo Dąbia do centrum (a trudno pod to podciągnąć jazdę samochodem np. z Gorlic)
- poprawa stanu zdrowia mieszkańców Krakowa
- zmotywowanie lokalnych przedsiębiorców do wykorzystywania ekologicznych sposobów dostawy zaopatrzenia do sklepów, knajp itd. I nie chodzi tu bynajmniej o nowoczesne silniki Eco-cośtam tylko np. rowery cargo, riksze czy pojazdy elektryczne.
Ktoś powie, że jest to tylko kolejny pomysł na złupienie biednych kierowców. Nie, nie o to chodzi. Jednoznacznie doszliśmy do punktu, gdzie radykalnie trzeba się rozprawić z patologią, jaką jest obecna rola samochodu jako indywidualnego środka masowego blokowania ruchu w miastach i trucia mieszkańców. Po prostu, w wydaniu idealistycznym, regularne ruszanie auta na dystans poniżej 5 km (ok. kwadrans rowerem) najzwyczajniej w świecie nie powinno się nikomu w żaden sposób opłacać (finansowo, bo czasowo już się nijak nie opłaca ale człowiek jest z natury zbyt leniwy, żeby na to zwrócić uwagę). A jak do tego nie doprowadzimy to Kraków się udusi w PM10 i zdechnie z głodu stojąc we własnym korku. Sorry, takie miasto. Ale większość naszych miast jest w podobnej sytuacji i też powinny coś z tym zrobić. Drastycznych zmian nie wymaga w tej chwili chyba tylko Aglomeracja Śląska, choć i tu czasem ruch przerasta możliwości ulic, szczególnie kiedy na którejś z arterii dojdzie do wypadku.
No ale Kraków ma już duże doświadczenie w zdzieraniu kasy z przyjezdnych i jeszcze większą tradycję własnego skąpstwa więc ciemno widzę realność swojego pomysłu :/
Przede wszystkim dlatego, że to własnie przyjezdni są tymi, którzy mają często uzasadniony powód, by po Krakowie poruszać się samochodem. To przecież oni, a nie 'tubylcy' czasem muszą coś załatwić w stolicy województwa, nieraz przejechać i ponad 100 km z różnych rejonów, niekoniecznie dobrze skomunikowanych z "metropolią" (cudzysłów użyty celowo), często mając duże ograniczenie czasowe, które przy sprawności działania PKP, PKSów, PPKSów i innych im podobnych przedsiębiorstw bywają nie do przeskoczenia.
A tubylcy? To ich ruch samochodowy jest pierwszy na liście ruchu niepotrzebnego. Poza kilkoma wybitnymi zadupiami na siłę administracyjnie włączonymi w granice byłego miasta królewskiego mają całkiem przyzwoity dostęp do MPK, które zwykle jeździ w tempie korków (choć czasem nawet nieco szybciej) czyli co najmniej z jednakową szybkością jak samochody, mogą korzystać z rowerów (poza wspomnianymi wyjątkami Kraków jest MAŁYM miastem), a nawet chodzić pieszo. Dlaczego więc to oni powinni mieć jeszcze fory w jeździe samochodami po ulicach Krakówka?
Uważam, że rozsądne wyjścia są dwa, przy czym za bardziej pożądane w obecnych warunkach uważam to drugie:
- równe opłaty dla wszystkich
- opłaty za wjazd do centrum tylko dla mieszkańców krakowskiego powiatu grodzkiego.
Przez "centrum" rozumiem co najmniej obszar zamknięty Alejami, Wisłą, Kotlarską, Powstania Warszawskiego, Lubomirskiego i Wita Stwosza.
Pieniądze pobierane za wjazd pojazdami spalinowymi i spalinowo-elektryczymi (hybrydy; ich ekologiczność jest mocno dyskusyjna bo łączą wady aut spalinowych i elektrycznych) do centrum powinny w 100% iść na rozwój Komunikacji Miejskiej i infrastruktury rowerowej.
Z opłat mogliby być zwolnieni wyłącznie posiadacze abonamentów parkingowych (powinny nieco podrożeć, szczególnie na drugi i kolejne samochody w rodzinie), służby mundurowe i pogotowie.
Plusy drugiego rozwiązania, poza tymi wprost wynikającymi z samego ograniczenia ruchu, to:
- ograniczenie najbardziej niepotrzebnych podróży samochodem
- zmuszenie ludzi do płacenia za własne lenistwo/wygodnictwo, którym niewątpliwie jest jazda autem z Ruczaju albo Dąbia do centrum (a trudno pod to podciągnąć jazdę samochodem np. z Gorlic)
- poprawa stanu zdrowia mieszkańców Krakowa
- zmotywowanie lokalnych przedsiębiorców do wykorzystywania ekologicznych sposobów dostawy zaopatrzenia do sklepów, knajp itd. I nie chodzi tu bynajmniej o nowoczesne silniki Eco-cośtam tylko np. rowery cargo, riksze czy pojazdy elektryczne.
Ktoś powie, że jest to tylko kolejny pomysł na złupienie biednych kierowców. Nie, nie o to chodzi. Jednoznacznie doszliśmy do punktu, gdzie radykalnie trzeba się rozprawić z patologią, jaką jest obecna rola samochodu jako indywidualnego środka masowego blokowania ruchu w miastach i trucia mieszkańców. Po prostu, w wydaniu idealistycznym, regularne ruszanie auta na dystans poniżej 5 km (ok. kwadrans rowerem) najzwyczajniej w świecie nie powinno się nikomu w żaden sposób opłacać (finansowo, bo czasowo już się nijak nie opłaca ale człowiek jest z natury zbyt leniwy, żeby na to zwrócić uwagę). A jak do tego nie doprowadzimy to Kraków się udusi w PM10 i zdechnie z głodu stojąc we własnym korku. Sorry, takie miasto. Ale większość naszych miast jest w podobnej sytuacji i też powinny coś z tym zrobić. Drastycznych zmian nie wymaga w tej chwili chyba tylko Aglomeracja Śląska, choć i tu czasem ruch przerasta możliwości ulic, szczególnie kiedy na którejś z arterii dojdzie do wypadku.
No ale Kraków ma już duże doświadczenie w zdzieraniu kasy z przyjezdnych i jeszcze większą tradycję własnego skąpstwa więc ciemno widzę realność swojego pomysłu :/