Przeczytałem dziś artykuł i się oburzyłem. A może to za duże słowo. W każdym razie wyobraziłem sobie pierwszych nabywców wehikułów skonstruowanych przez panów Benza, Daimlera, Panharda i Levassora, czy nawet Forda, którzy po pierwszej przejażdżce stwierdzają: "Wszystko zajebiście. Jeździ się super, ułatwia to życie, ale my jeszcze poczekamy z zakupem aż nam zbudują drogi". W istocie, kiedy na świat przychodziły pierwsze automobile, kiedy z taśm produkcyjnych zjeżdżały pierwsze te, które można było kupić w każdym kolorze pod warunkiem, że czarne, drogi praktycznie NIE ISTNIAŁY. W Polsce, dla przykładu, samochody pojawiły się jeszcze przed pierwszę wojną światową, drogi pozamiejskie zaczęto tak na dobre utwardzać gdzieś w okolicach 1934/35, a i tak we wrześniu 1939 Niemcy klęli na nie jak szewcy brnąc po kolana w błocie i topiąc w nim swoje ganz-nówki beemki, kuebelwageny i kettenkrady. A dlaczego o tym wspominam? Ano, dlatego, żeby pokazać, że historia mówi jasno - najpierw pojazdy, potem infrastruktura. Nie dotyczy to jedynie, z oczywistych względów, kolei. Ale samoloty też pojawiły się na długo przed oddaniem pierwszego pasa startowego czy terminala do odprawy pasażerów.
Dlatego argumentowanie opóźniania otwarcia wypożyczalni rowerów czekaniem na budowę ścieżek jest argumentacją głupiego. Kiedy na ulicach pojawią się rzesze rowerzystów (optymista ze mnie, ale wystarczy, że przybędzie ich o 70% co nie jest nierealne), kierowcy również zaczną się dopominać o DDRy. Nieważne, że będą to robić z najbardziej egoistycznych pobudek. Ważne, że głos ulegnie wzmocnieniu. Wzrost liczby rowerzystów wpłynie też na świadomość kierowców, którzy już nie będą tak beztrosko przecinać nielicznych na razie dróg czy przejazdów rowerowych.
Więc co robić aby do rozbudowy ścieżek doszło? Na pewno nie siedzieć na dupie i lamentować, że "jak by były ścieżki to bym jeździł/a". Wsiadać na rower i jechać na uczelnię, do pracy, do szkoły na zakupy!
Z ciężkim sercem i wbrew sobie powiem, że możecie nawet jechać po chodniku, jeśli się boicie jezdnią. Jeżeli to ma być warunek pod którym pojedziecie to uważam, że cel uświęca w tym przypadku środki. Ale jak tylko poczujecie się pewniej, proszę, zjedźcie na jezdnię... Na początek choćby tylko na najbardziej zapomnianych i wymarłych ulicach. Pamiętajcie też o oświetleniu, bo zmrok zapada teraz szybko.
A jest o co walczyć. Byłem w ostatni weekend w Poznaniu i Szamotułach. Wiem, szczególnie te drugie brzmią śmiesznie. Ale nawet tam są ścieżki rowerowe! W większym zagęszczeniu niż na Śląsku. Poznaniem jestem zaś niemal zachwycony (choć miejscowi i tak narzekają, że jeszcze wieeele im brakuje), bo jak na polskie warunki jest bardzo do przodu. Kontrapasy, wydzielone pasy rowerowe do skrętów, duży odsetek dróg z gładkiego asfaltu, nawet osobne znaki drogowe dla rowerzystów! Wiadomo, Holandia ni Dania to to nie jest. Ani nawet jej ćwierć. Ale nawet w porównaniu z Krakowem sprawia świetne wrażenie. Jakby się wjechało do innego państwa, takiej przejściówki między Polską a Zachodem. W centrum denerwowało mnie tylko jedno - okropna ilość bruku. Ale nie paskudnego libetu/polbruku czy innego gówna Made in Betoniarnia tylko autentycznych kocich łbów. I o tyle to rozumiem, że taki bruk ma swoją wartość historyczno-estetyczną. Ale jak w Kato widzę nówkę ścieżkę z betonobruku (vide np. Al. Roździeńskiego) to mnie kurwica bierze... Raz, że chujowo się po tym jeździ. Dwa, że wygląda jeszcze gorzej. Trzy, że degradacja nawet względnie równej nawierzchni postępuje jak rak wątroby. Dziesięć razy lepsze są już zwykłe płyty chodnikowe, jeśli akurat są dobrze położone.
W Katowicach (Park Chorzowski, jak sama nazwa wskazuje, i tak się nie liczy) jak na razie znam tylko jeden odcinek dobrze wykonanej drogi rowerowej (pomijam bliskość pieszych). To droga wzdłuż stawu na Tysiącleciu. Asfaltowa, równa jak stolnica mojej babci, bez uskoków, zakrętów pod kątem prostym, słupów pośrodku i innych "atrakcji". Jest jeszcze kilka innych niezłych dróg, które jednak wiele tracą właśnie ze względu na nawierzchnię.
Pewnie kilku niedowiarków zaraz pomyśli, że rower to przecież nie jest pojazd całoroczny i nawet jeśli moje pomysły są dobre, to o tej porze roku można je o kant rzyci potłuc. Cóż, nie wiem jak inni ale ja od kilku lat jeżdżę okrągły rok i ten nie powinien być wyjątkiem. Zapewniam każdego, że da się jeździć i w śniegu i w minus 20 stopniach. Pytajcie Szwedów jak by coś. Albo mnie ;) Teraz tylko zamieniłem lekką i mało stabilną szosę na ciężkiego i do czołgu podobnego Urala, który już niejedną zimę ze mną przejeździł. I wreszcie przynajmniej mogę skoczyć na zakupy bez plecaka (sakwy, oh yeah!). No i za cenę nieco wolniejszej jazdy zęby mi już tak nie dzwonią na kostce betonobrukowej (wierzcie mi, jest różnica między oponą 622x35 a 622x47, nie mówiąc o najwygodniejszym siodle świata produkcji anonimowego kołchoźnika ;).
A po co to mówię? Bo im więcej nas będzie jeździło i dawało dobry przykład przez zimę, tym więcej nowych dołączy wiosną.
Więc jeździjmy dalej, namawiajmy znajomych i nie przejmujmy się indolencją urzędasów. Nie przejmujmy się też brakiem wypożyczalni rowerów. To nie takie trudne. Do jazdy po mieście wystarczy cokolwiek. Chyba każdy znajdzie gdzieś w piwnicy albo na strychu jakiegoś składaka, Waganta, Orkana, Ukrainę albo nawet jeszcze lepszą perełkę. Nikt tego nie ukradnie (a już na pewno nie o tej porze roku), a wystarczy nasmarować, napompować i można jechać. Kumpel z pracy znalazł całkiem niezłego holendra na śmietniku, posiedział nad nim dwa dni i jeździ nim teraz codziennie. Od chłopa na wsi za flaszkę można przypadkiem kupić prawdziwe, choć nieco rdzawe, cudo. Przy odrobinie szczęścia nawet egzemplarz przedwojenny.
Czynem wywalczmy swoje!
Bo żądanie dobrych dróg rowerowych to nie jest postawa roszczeniowa. To jest oczywistość, o którą, w odniesieniu do samochodów, z dużymi sukcesami, nasi kierowcy walczą już od lat. Inaczej wciąż by jeździli po kocich łbach i autostradzie-hitlerówce do Wrocławia. Musimy być tylko tak samo widoczni! Nie tylko na Śląsku ale wszędzie, gdzie widzimy braki.
Dlatego argumentowanie opóźniania otwarcia wypożyczalni rowerów czekaniem na budowę ścieżek jest argumentacją głupiego. Kiedy na ulicach pojawią się rzesze rowerzystów (optymista ze mnie, ale wystarczy, że przybędzie ich o 70% co nie jest nierealne), kierowcy również zaczną się dopominać o DDRy. Nieważne, że będą to robić z najbardziej egoistycznych pobudek. Ważne, że głos ulegnie wzmocnieniu. Wzrost liczby rowerzystów wpłynie też na świadomość kierowców, którzy już nie będą tak beztrosko przecinać nielicznych na razie dróg czy przejazdów rowerowych.
Więc co robić aby do rozbudowy ścieżek doszło? Na pewno nie siedzieć na dupie i lamentować, że "jak by były ścieżki to bym jeździł/a". Wsiadać na rower i jechać na uczelnię, do pracy, do szkoły na zakupy!
Z ciężkim sercem i wbrew sobie powiem, że możecie nawet jechać po chodniku, jeśli się boicie jezdnią. Jeżeli to ma być warunek pod którym pojedziecie to uważam, że cel uświęca w tym przypadku środki. Ale jak tylko poczujecie się pewniej, proszę, zjedźcie na jezdnię... Na początek choćby tylko na najbardziej zapomnianych i wymarłych ulicach. Pamiętajcie też o oświetleniu, bo zmrok zapada teraz szybko.
A jest o co walczyć. Byłem w ostatni weekend w Poznaniu i Szamotułach. Wiem, szczególnie te drugie brzmią śmiesznie. Ale nawet tam są ścieżki rowerowe! W większym zagęszczeniu niż na Śląsku. Poznaniem jestem zaś niemal zachwycony (choć miejscowi i tak narzekają, że jeszcze wieeele im brakuje), bo jak na polskie warunki jest bardzo do przodu. Kontrapasy, wydzielone pasy rowerowe do skrętów, duży odsetek dróg z gładkiego asfaltu, nawet osobne znaki drogowe dla rowerzystów! Wiadomo, Holandia ni Dania to to nie jest. Ani nawet jej ćwierć. Ale nawet w porównaniu z Krakowem sprawia świetne wrażenie. Jakby się wjechało do innego państwa, takiej przejściówki między Polską a Zachodem. W centrum denerwowało mnie tylko jedno - okropna ilość bruku. Ale nie paskudnego libetu/polbruku czy innego gówna Made in Betoniarnia tylko autentycznych kocich łbów. I o tyle to rozumiem, że taki bruk ma swoją wartość historyczno-estetyczną. Ale jak w Kato widzę nówkę ścieżkę z betonobruku (vide np. Al. Roździeńskiego) to mnie kurwica bierze... Raz, że chujowo się po tym jeździ. Dwa, że wygląda jeszcze gorzej. Trzy, że degradacja nawet względnie równej nawierzchni postępuje jak rak wątroby. Dziesięć razy lepsze są już zwykłe płyty chodnikowe, jeśli akurat są dobrze położone.
W Katowicach (Park Chorzowski, jak sama nazwa wskazuje, i tak się nie liczy) jak na razie znam tylko jeden odcinek dobrze wykonanej drogi rowerowej (pomijam bliskość pieszych). To droga wzdłuż stawu na Tysiącleciu. Asfaltowa, równa jak stolnica mojej babci, bez uskoków, zakrętów pod kątem prostym, słupów pośrodku i innych "atrakcji". Jest jeszcze kilka innych niezłych dróg, które jednak wiele tracą właśnie ze względu na nawierzchnię.
Pewnie kilku niedowiarków zaraz pomyśli, że rower to przecież nie jest pojazd całoroczny i nawet jeśli moje pomysły są dobre, to o tej porze roku można je o kant rzyci potłuc. Cóż, nie wiem jak inni ale ja od kilku lat jeżdżę okrągły rok i ten nie powinien być wyjątkiem. Zapewniam każdego, że da się jeździć i w śniegu i w minus 20 stopniach. Pytajcie Szwedów jak by coś. Albo mnie ;) Teraz tylko zamieniłem lekką i mało stabilną szosę na ciężkiego i do czołgu podobnego Urala, który już niejedną zimę ze mną przejeździł. I wreszcie przynajmniej mogę skoczyć na zakupy bez plecaka (sakwy, oh yeah!). No i za cenę nieco wolniejszej jazdy zęby mi już tak nie dzwonią na kostce betonobrukowej (wierzcie mi, jest różnica między oponą 622x35 a 622x47, nie mówiąc o najwygodniejszym siodle świata produkcji anonimowego kołchoźnika ;).
A po co to mówię? Bo im więcej nas będzie jeździło i dawało dobry przykład przez zimę, tym więcej nowych dołączy wiosną.
Więc jeździjmy dalej, namawiajmy znajomych i nie przejmujmy się indolencją urzędasów. Nie przejmujmy się też brakiem wypożyczalni rowerów. To nie takie trudne. Do jazdy po mieście wystarczy cokolwiek. Chyba każdy znajdzie gdzieś w piwnicy albo na strychu jakiegoś składaka, Waganta, Orkana, Ukrainę albo nawet jeszcze lepszą perełkę. Nikt tego nie ukradnie (a już na pewno nie o tej porze roku), a wystarczy nasmarować, napompować i można jechać. Kumpel z pracy znalazł całkiem niezłego holendra na śmietniku, posiedział nad nim dwa dni i jeździ nim teraz codziennie. Od chłopa na wsi za flaszkę można przypadkiem kupić prawdziwe, choć nieco rdzawe, cudo. Przy odrobinie szczęścia nawet egzemplarz przedwojenny.
Czynem wywalczmy swoje!
Bo żądanie dobrych dróg rowerowych to nie jest postawa roszczeniowa. To jest oczywistość, o którą, w odniesieniu do samochodów, z dużymi sukcesami, nasi kierowcy walczą już od lat. Inaczej wciąż by jeździli po kocich łbach i autostradzie-hitlerówce do Wrocławia. Musimy być tylko tak samo widoczni! Nie tylko na Śląsku ale wszędzie, gdzie widzimy braki.